Ekspert: gdyby Joe Biden naprawdę pomógł Ukrainie, wojna już by się skończyła
Gdyby Stany Zjednoczone naprawdę pomogły Ukrainie, wojna byłaby już zakończona, ale prezydent Joe Biden nie chciał tego zrobić, bo najbardziej obawia się rozpadu Rosji - mówi PAP prof. Taras Kuzio, brytyjski politolog ukraińskiego pochodzenia.
Jak wskazuje, państwa zachodnie są podzielone w kwestii celów wojny na Ukrainie na dwie grupy.
Strach przed rozpadem Rosji
Pierwsza, do której zalicza Wielką Brytanię, Holandię, cztery kraje skandynawskie, trzy kraje bałtyckie, Polskę, Czechy i Rumunię, otwarcie mówi, że popiera militarną porażkę Rosji. W skład drugiej wchodzą Stany Zjednoczone, Francja, Niemcy, Włochy, Słowacja i Węgry, i te państwa nigdy nie zadeklarowały, że chcą takiego rozwiązania.
"Administracja Bidena psychologicznie tkwi w tej samej mentalności, co prezydent George Bush senior w 1991 roku" - mówi Kuzio, który jest związany z Uniwersytetem Narodowym - Akademią Kijowsko-Mohylańską oraz z londyńskim think-tankiem Henry Jackson Society. Przypomina on wizytę Busha w Kijowie w lipcu 1991 roku - pod koniec istnienia Związku Sowieckiego - gdy w przemówieniu do ukraińskiego parlamentu mówił, że Ukraina nie powinna dążyć do niepodległości (którą Ukraina i tak proklamowała niespełna miesiąc później).
"Bush mówił tak z powodu strachu przed upadkiem Związku Sowieckiego. Obawiano się, że nastąpi nuklearna Jugosławia, jak to nazwano, i ten sam strach przed tym, co się stanie, jeśli Rosja zostanie militarnie pokonana - co będzie z bronią nuklearną, że może dojść do dezintegracji kraju, do wojny domowej - prezentuje administracja Bidena. Nie popiera ona militarnej porażki Rosji, więc dostarcza broń bardzo powoli, jak przez kroplówkę, np. nadal odmawia przekazania pocisków dalekiego zasięgu. Wspiera Ukrainę na tyle, aby nie została pokonana militarnie, ale nie na tyle, by Rosja została pokonana" - mówi prof. Kuzio.
Dodaje, że Republikanie w Stanach Zjednoczonych mają sporo racji pytając administrację Bidena, jaki jest jej cel w kwestii wojny na Ukrainie, a skoro nie potrafi zdefiniować go, jaki jest wobec tego cel przekazywania broni temu krajowi.
Wskazuje, że podobnym niezdecydowaniem wykazują się inne kraje z drugiej wymienionej przez niego grupy. "(Kanclerz Niemiec Olaf) Scholz jest po prostu tchórzem, który chowa się za plecami Bidena. Gdy Amerykanie zdecydują się wysłać czołgi, Niemcy wysyłają czołgi, jeśli Amerykanie zdecydują się jutro wysłać pociski dalekiego zasięgu, Niemcy też wyślą te pociski. (Prezydent Francji Emmanuel) Macron jest tak jakby gdzieś w ukryciu i pośrodku. Na tym polega problem. Gdy historycy będą kiedyś pisać o tym okresie, powiedzą, że ogromna szansa została zmarnowana pod koniec 2022 i na początku 2023 roku. Gdyby wtedy Stany Zjednoczone i reszta krajów zachodnich dały Ukrainie wszystko, co miały, wojna byłaby już zakończona" - przekonuje ekspert.
Jak wyjaśnia, był to okres przed większą rosyjską mobilizacją, przed rozbudową przez Rosję fortyfikacji na południowym wschodzie Ukrainy, przed rozmieszczeniem przez nią dziesiątek tysięcy min i Ukraina mogłaby wtedy wykorzystać impet po porażce Rosji pod Charkowem i wypchnąć ją dalej.
"Teraz Ukraińcom będzie niezwykle trudno to zrobić, bo Rosja była w stanie rozbudować swoje oddziały okupacyjne, zbudować fortyfikacje, położyć pola minowe, zainwestować w drony z Iranu i innych krajów. Tak więc szansa została zaprzepaszczona. I ta szansa została zaprzepaszczona, ponieważ administracja Bidena bała się koncepcji, że celem wojny jest militarne pokonanie Rosji" - podkreśla Kuzio.
Mówiąc o tegorocznych wyborach prezydenckich w USA, w których najprawdopodobniej Biden zmierzy się ze swoim poprzednikiem Donaldem Trumpem, Kuzio uważa, że z punktu widzenia Ukrainy najlepszym scenariuszem byłoby uzyskanie nominacji Partii Republikańskiej przez Nikki Haley i jej wygrana z Bidenem.
Przestrzega jednak przed postrzeganiem pojedynku Bidena z Trumpem w uproszczony, czarno-biały sposób. "Jeśli porównać Trumpa do Baracka Obamy, a pamiętajmy, że za Obamy Biden był wiceprezydentem, to Trump był znacznie lepszy dla Ukrainy niż Obama w 2014 roku" - mówi, wskazując na brak reakcji Stanów Zjednoczonych - a także Wielkiej Brytanii - na rosyjską inwazję w Donbasie i zajęcie Krymu, choć oba te kraje były gwarantami bezpieczeństwa Ukrainy na mocy Memorandum Budapeszteńskiego z 1994 roku. Przypomina też, że Obama po objęciu urzędu w 2009 roku wprowadził tzw. reset w stosunkach z rzekomo liberalnym prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem.
"Zatem to wszystko nie jest takie czarno-białe. Nie jest tak, że Trump jest zły, a Biden jest dobry, bo jest to bardziej złożone, a Biden wcale nie jest najlepszy ze wszystkich kandydatów na prezydenta w amerykańskich wyborach. Nikki Haley jest" - przekonuje.
Kuzio zwraca też uwagę, że na to jaką politykę prowadziłby Trump będzie w dużej mierze wpływać to, jacy ludzie go będą otaczać - w Departamencie Stanu, w Pentagonie, w CIA. "Trump jest bardzo leniwy, nie potrafi przeczytać więcej niż pół strony i już go to nudzi, więc to inni ludzie prowadziliby za niego politykę - a Waszyngton jest nie miejscem, gdzie są jakiekolwiek prorosyjskie nastroje, prawie wszystkie think-tanki są proukraińskie. Zatem to wszystko jest bardziej skomplikowane, tu jest wiele odcieni szarości" - mówi.
"Nie zdziwiłbym się też, gdyby Władimir Putin w jakiś sposób zlekceważył Trumpa, gdyby ten został wybrany. A wtedy Trump stanie się największym zwolennikiem Ukrainy. To typowo rosyjskie, zawsze robią sobie wrogów z przyjaciół" - dodaje ekspert.
Dołącz do dyskusji: Ekspert: gdyby Joe Biden naprawdę pomógł Ukrainie, wojna już by się skończyła