Szczepański pisze list otwarty do Prezydenta RP
Były rzecznik TVP Jarosław Szczepański zaprzeczył w liście do Prezydenta RP jakoby współpracował z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi.
Jarosław Józef Szczepański Warszawa, 19 lutego 2007 roku
LIST OTWARTY DO PRZEYDENTA RP, LECHA KACZYŃSKIEGO
Szanowny Panie Prezydencie Rzeczpospolitej Polskiej!
Decyzją Pana i Pana urzędników zostałem oskarżony i skazany w oparciu – jak twierdzi pan Antoni Macierewicz – o „twarde dowody”. Nie znam tego terminu, nie znam tych dowodów i nie potrafię sobie ich wyobrazić. W przeciwieństwie do najgroźniejszych przestępców zostałem pozbawiony „prawa do obrony przed wydaniem wyroku”. Szkoda, że żaden z Pańskich urzędników nie zadał sobie trudu i nie skonfrontował tych „dowodów” ze mną. Wtedy, a tego jestem pewien „nie zostałbym skazany przez Pana”, a Pan nie byłby postawiony w dość niezręcznej – jak sądzę - sytuacji.
Szukając odpowiedzi na pytanie o to, co złego mogłem uczynić Rzeczpospolitej, nic nie przychodzi mi do głowy.
W Raporcie zarzucono mi informowanie WSI o korespondentach zagranicznych i planach dotyczących ich następców. Korespondentów widać na ekranach telewizorów. O następcach zazwyczaj pisze prasa. Ta wiedza jest więc powszechnie dostępna. Oświadczam, że nikogo nie powołanego nie informowałem o tym, co dotyczyło korespondentów, czy ich planowanych następców.
Zarzucono mi gotowość infiltrowania „Rzeczpospolitej”, „Wprost” czy jakiejkolwiek innej redakcji. Dla dziennikarza – takie zarzuty to śmierć cywilna.
Panie Prezydencie!
Nigdy nie donosiłem na nikogo. I nigdy nie podjąłbym się donoszenia na swoich kolegów. Nie robiłem tego, nie robię tego i nie będę tego robić.
Zaznaczam, że dla „Rzeczpospolitej” pracowałem nadsyłając przez niecały rok na przełomie lat 1998/99 korespondencje z Waszyngtonu. We „Wproście” nie pracowałem nigdy.
Uważam, że mój trzydziestoletni dorobek i moje nazwisko świadczą o mnie. Hołduje znanej Panu zasadzie „warto być przyzwoitym!”
Jestem pewien, że i tym razem Raport również mi nie zaszkodzi, mimo starań jego twórców.
Bowiem takie starania już były podejmowane. W zgromadzonych na mój temat aktach w IPN, w 1982 roku ppor. Woroniecki ze Służby Bezpieczeństwa wnioskował, by wokół mnie i moich kolegów z „Tygodnika Solidarność” „wytwarzać atmosferę niepokoju w środowiskach opiniotwórczych”. Inny esbek, por. Bańkowski wnioskował o dalsze „rozpracowywanie celem neutralizacji lub kompromitacji w środowisku”.
To było ćwierć wieku temu.
Dziś jak widać ponownie podjęto podobną próbę.
Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłem. Cofam się więc do przeszłości. Podobnie jak Pan działałem w opozycji mającej na celu uzyskanie przez Polskę niepodległości, a marzeniem nieosiągalnym było doczekanie tego, że będziemy żyć w Polsce, w której nie będą stacjonować wojska radzieckie.
Panie Prezydencie!
Raport naraził na śmierć cywilną ludzi, których nazwiska zostały w nim zamieszczone. Wielu będzie miało kłopot z obroną swojego imienia, bo zapewne obowiązuje ich tajemnica służbowa. Mnie nie wiąże, bo nie byłem nigdy i nie jestem pracownikiem służb specjalnych ani wojskowych ani cywilnych.
Oskarżył mnie Pan o działanie na szkodę Rzeczpospolitej Polskiej. Na podstawie czego, jakiego zdarzenia w moim życiu, mógł ktoś takie wnioski wysnuć i podsunąć Panu moją osobę do próby skazania mnie na śmierć cywilną?
A może to moja działalność w telewizji publicznej i działalność na rzecz mediów publicznych, o których pisałem od lat to samo – że muszą informować o władzy, patrzeć władzy na ręce, że muszą być od władzy niezależne.
Ta teza nie podobała się ani władzy, która mnie wyrzuciła z TVP w 2002 roku, ani tej która sprawiła, iż odszedłem z TVP obecnie. Dla obu media publiczne, szczególnie telewizja publiczna muszą być tubą władzy.
Co niegodnego obywatela Rzeczpospolitej mogłem więc w życiu uczynić? Przecież działaniem na szkodę Rzeczpospolitej nie może być obwinianie mnie za to, że dwa lata po powrocie ze Stanów i już po wyrzuceniu mnie z TVP w 2002 roku zgodziłem się na prośbę jednego z poznanych w Waszyngtonie w 1998 roku oficerów Wojska Polskiego kupić w księgarni w Irkucku wszelkie dostępne mapy tamtego regionu. Na Syberię nad Bajkał poleciałem za własne pieniądze. Map, które przywiozłem, nie można było kupić w sklepach polskich i europejskich. Za te mapy oddał mi ów znajomy pieniądze. Czy może więc to było owym przestępstwem godzącym w dobre imię Rzeczpospolitej? Według każdego porządnego człowieka działanie na rzecz bezpieczeństwa kraju jest po prostu naszym obowiązkiem.
A może przestępstwem jest to, że nie opowiadałem wszem i wobec o mojej z tym oficerem rozmowie na temat Syberii? To dla mnie też było oczywiste – opowiadanie o tej rozmowie mogłoby ułatwiać pracę wywiadowi rosyjskiemu. A to byłoby działaniem na szkodę Rzeczpospolitej.
Ludzie, którzy mnie znają wiedzą, że mówię w oczy to, co mi na sercu leży. Doskonale pamięta to Pański Brat, który po objęciu redakcji „Tygodnika Solidarność” we wrześniu 1989 roku, usłyszał ode mnie parę cierpkich słów, po których wstałem i odszedłem z redakcji. A że ze mną odeszła duża grupa dziennikarzy, to już całkiem inna historia.
Panie Prezydencie!
Od listopada 2000 roku do marca 2002 roku pracowałem w TVP i odpowiadałem za pracę redakcji zagranicznej. Starałem się, by do Afganistanu i Iraku jechali najlepsi, którzy znają języki, tamtejsze bezdroża, potrafią poruszać się w terenie i wiedzą, co interesuje widzów. Starałem się, by nie latali jedynie ci, którzy „sprawami wojskowymi” zajmowali się wiele lat. Czy może więc zdaniem twórców Raportu właśnie to było naganne? Bo w ówczesnej TVP napotkałem na taką barierę niechęci i opór, że zamiast wysłać najlepszych, sam straciłem pracę.
Czy uważa Pan, by w interesie tych służb, z którymi prowadzenie niecnych interesów mi zarzucono, byłoby dopuszczenie do wyrzucenia mnie w 2002 roku z TVP?
Panie Prezydencie,
w sądzie w czasie procesu o ochronę mojego dobrego imienia i moich dóbr osobistych, które zostały tą sygnowaną przez Pana publikacją naruszone, najpewniej to ja sam będę musiał udowodniać, że nie jestem i nie byłem współpracownikiem WSI. Zostałem wrzucony do jednego worka z ludźmi działającymi na rzecz poprzedniego systemu. Czuję się głęboko pokrzywdzony. Nie będę przywoływał mojej przeszłości kombatanckiej z lat 80-ych, bo jak widać nic ona nie znaczy. Nie jest wielką pociechą to, że nie jestem jedynym „skazanym” publikacją Raportu. Jak zbierze się nas większa grupa, to zaproponuję powołanie stowarzyszenia pokrzywdzonych Raportem opublikowanym z Pana podpisem.
Wciąż jednak nie mogę zrozumieć tego, dlaczego jedni „skazani” raportem na śmierć cywilną, dostali prawo złożenia wyjaśnień przed ogłoszeniem „wyroku”, a inni nie. Ja ani nie zostałem zapoznany z owymi „twardymi dowodami”, ani też w najśmielszych snach do piątkowego południa, nie wpadłem na to, że stanę się bohaterem Pańskiego Raportu, człowiekiem oskarżonym przez Pana o działanie na szkodę Rzeczpospolitej!
Oskarżono mnie o coś, czego nie zrobiłem. Mnie podstawowe obywatelskie prawo do obrony „przed wydaniem wyroku” zostało przez Pana, Prezydenta mojego państwa, odebrane. A najgorszy przestępca w państwie praworządnym takie prawo ma.
Panie Prezydencie,
w czasach komunistycznych, kiedy funkcjonował i zagrażał nam aparat Służby Bezpieczeństwa, nie dawałem sobą manipulować i nie stałem się współpracownikiem owych służb. Czy więc dałem swoją życiową postawą jakikolwiek powód do tego by bez procesu wydawać na mnie wyrok, iż działałem na szkodę Rzeczpospolitej, na rzecz której i dla dobra której działałem również wtedy, gdy istniała ona jedynie w naszych wspólnych marzeniach.
Szanowny Panie Prezydencie Rzeczpospolitej Polskiej!
Jest mi bardzo przykro, a sądzę, że moim kolegom dziennikarzom również, z tego powodu, iż został Pan postawiony w tak niezręcznej sytuacji. Bo to jaką krzywdę zrobiono naszemu dobremu imieniu, jest niczym w porównaniu z krzywdą zrobioną Panu, Panie Prezydencie, a szczególnie dobremu imieniu urzędu, który w imieniu Polski i Polaków Pan sprawuje.
Z poważaniem
Jarosław J. Szczepański
Dołącz do dyskusji: Szczepański pisze list otwarty do Prezydenta RP