PR-owcy o debacie: Komorowski zaskoczył energią i hakami, Duda ugrzeczniony
Bronisław Komorowski w niedzielnej debacie prezydenckiej zaprezentował doświadczenie i zaskakująco dużo energii, ale tylko dobrej - przerywał Andrzejowi Dudzie i atakował informacjami mającymi go skompromitować. Duda rozkręcał się w trakcie dyskusji, ciągle prezentując jednak postawę ugrzecznionego intelektualisty - oceniają dla Wirtualnemedia.pl specjaliści od public relations.
Rafał Czechowski, dyrektor zarządzający Imago Public Relations
Licznie reprezentowana, entuzjastyczna ocena wystąpienia prezydenta Bronisława Komorowskiego opiera się w dużej mierze na przekroczeniu przez niego oczekiwań odbiorców. Prezydent swoim przygotowaniem i energią wszystkich - w tym swojego oponenta - bardzo zaskoczył. Jego zwycięstwo nie wynika więc z faktu rzeczywistej erystycznej i socjotechnicznej wyższości nad Andrzejem Dudą (choć zadał kilka dotkliwych ciosów, jak np. zarzut blokowania etatu na UJ), ale na skutecznym przekonywaniu że to prezydent wygrał debatę już po jej zakończeniu. W przypadku potyczki, której wynik nie jest bardzo wyraźny, większe znaczenie niż sam przebieg debaty może mieć nadawanie interpretacji zdarzeniom, które ludzie widzieli na własne oczy.
Obaj kandydaci zaprezentowali się jako dobrze przygotowani do starcia politycy. Każdy zdobywał przewagę w innej kategorii. Gdyby debata trwała krótko - więcej punktów zdobyłby Andrzej Duda. Górował aparycją, umiejętnie gestykulował, lepiej „wszedł” w sytuację zwracając się do widzów i odnosząc do wcześniejszej niechęci prezydenta Bronisława Komorowskiego do debatowania. Z upływem czasu potencjały się wyrównały, a końcówka należała do prezydenta. Bronisław Komorowski zdecydowanie lepiej radził sobie z zarzutami przeciwnika. Wykorzystał je na swoją korzyść, umiejętnie podkreślając daleko idącą niestosowność niektórych wypowiedzi Andrzeja Dudy (Jedwabne, policjant). W tych momentach osłabił też przypisywany mu brak ogłady. Zaprezentował większą wiedzę i trafniej argumentował.
Można powiedzieć, że obaj politycy w starciu zachowywali się jak... sztab konkurenta we wcześniejszej kampanii: Bronisław Komorowski okazał się mieć refleks i energię do atakowania, Andrzej Duda był uprzejmy, ale momentami nieporadny. Ta uprzejmość nie przysłużyła się mu zresztą, kiedy zbyt wiele razy z szacunkiem podkreślał, który z panów w tym duecie jest prezydentem.
Wracając do interpretacji zdarzeń obserwowanych - Bronisław Komorowski dostarczył swoim zwolennikom więcej rzeczowych argumentów na poparcie tezy o jego wyższości nad kontrkandydatem i wykorzystał debatę, żeby otworzyć nowe wątki toczącej się kampanii. Wygrał debatę po debacie.
Paweł Purski, konsultant public affairs w Grayling Poland
Prezydent Komorowski w debacie zerwał z dotychczasowym wizerunkiem zaspanego misia, natomiast Andrzej Duda nie wykorzystał świeżości i dynamiki, które pozwoliły mu wygrać pierwszą turę. W debacie z doświadczonym Komorowskim Duda mógł zwyciężyć pasją i porywającą wizją zmian. Usłyszeliśmy natomiast postulaty Prawa i Sprawiedliwości w pigułce. Czyli nic nowego.
Mowa ciała jest ważna, jednak widownia przed telewizorami najżywiej reaguje na cięte riposty i ostre sformułowania. Obaj kandydaci zachowali przytomność umysłu, wzajemnie łapiąc się kilkukrotnie na drobnych lapsusach i mijaniu się z faktami.
Choć Bronisław Komorowski teoretycznie startował z pozycji „championa”, to jednak zachowywał się niczym „challenger”. Tym samym odwrócił o 180 stopni sposób działania z kampanii przed pierwszą turą. Duda przyjął taktykę dobrze ułożonego intelektualisty z Krakowa - gładkolicego, lecz nieco oderwanego od polityki i społeczeństwa. O ile taki wizerunek pasuje do niedzielnego obiadu u teściowej czy uczelnianych seminariów, to jednak nie do debaty prezydenckiej. Fakt, że wybory głowy państwa są w Polsce powszechne przyznaje urzędowi prezydenta nieproporcjonalnie dużo znaczenia, w relacji do uprawnień konstytucyjnych. Prezydent ma być fighterem i nieco zaskakująco to właśnie Komorowski nim się okazał.
Niedzielne starcie było ważne, ale jeszcze nie kluczowe. Druga debata w czwartek da odpowiedź na to, na kogo zagłosują niezdecydowani, bo to wszak o nich toczy się kampanijna rozgrywka. Na pewno Komorowski odzyskał wigor i dał wiarę Platformie i jej elektoratowi w zwycięstwo. Natomiast Andrzej Duda jest w trudnej pozycji. Jeśli w drugiej debacie przyjmie znowu ugrzecznioną postawę, to prezydent wygra zdecydowaniem, niezależnie od argumentów. Natomiast, jeśli wyciągnie dyżurne tematy z prawicowego repertuaru, to będzie mówił tylko do twardej części elektoratu PiS. Duda ma wciąż duże szanse na prezydenturę jednak musi pokazać się jako kandydat z wizją nowoczesnej Polski, bez sztucznego odnoszenia się do dziedzictwa Jana Pawła II czy historycznych klisz o potędze Polski sarmackiej. Twardy elektorat PiS i tak na niego zagłosuje, a tylko bardziej liberalny przekaz może trafić do tych kluczowych 16-18 proc., które jeszcze nie wiedzą na kogo oddać głos w najbliższą niedzielę.
Katarzyna Fabjaniak-Czerniak, group account manager w 24/7Communication
Pierwsza debata prezydencka przed drugą turą wyborów zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem Bronisława Komorowskiego. Po czasie, gdy zaliczył on kilka wpadek, które internauci chętnie komentowali przez wiele dni, Komorowski wyraźnie zmienił podejście do prowadzonej kampanii. W swoim wystąpieniu emanował pewnością siebie, spokojem oraz stanowczością. To, że idealnie mieścił się w wyznaczonym czasie i skutecznie ripostował wypowiedzi konkurenta, dodatkowo potęgowało odczucie, iż jest pełen spokoju i przekonania w tym, co mówi. Operował konkretami oraz przytaczał liczne argumenty na poparcie swoich postulatów.
Po raz pierwszy tak wyraźnie Komorowski oparł swoje wypowiedzi o kontrę wobec konkurenta. W większości podkreślał bowiem fakt, że za Andrzejem Dudą stoi PiS, które będąc u władzy nigdy nie osiągnęło wymiernych sukcesów, a wręcz przeciwnie blokowało wiele rozwiązań. Partyjność Dudy podkreślał, zwracając się do niego per „panie pośle”, by jeszcze silniej podkreślić asocjację w ugrupowaniem Jarosława Kaczyńskiego, a tym samym deprecjonując pozycję Dudy w samych wyborach. Bronisław Komorowski w debacie wykorzystał swoje atuty, jakimi są wiedza, merytoryka, jak i obycie w trudnych sytuacjach. Wielokrotnie posługiwał się także swoim doświadczeniem, jak i realnymi osiągnięciami jako prezydent Rzeczypospolitej.
Andrzej Duda w swoich wypowiedziach operował większymi ogólnikami oraz kliszowymi sformułowaniami. Często atakował prezydenta, kwestionując podjęte przez niego działania. W wypowiedziach Dudy często wyczuwalne było jednak napięcie i nerwowość. Częste powtórzenia, regularne przekraczanie wyznaczonego czasu mogły pozostawić wrażenie irytacji i stresu kandydata. Dodatkowo brak szybkiej i ciętej riposty na ataki prezydenta sprawił wrażenie zaskoczenia i nieprzygotowania do debaty.
Marek Wróbel, prezes agencji Neuron Public Relations
Pewne jest, że Komorowski nie dał się pokonać, ocalił skórę, co było jego jedynym pozytywnym planem na debatę. Przystępował do niej jako kandydat słabszy - nie tyle poparciem, co kampanią wyborczą. Gdyby Duda go „zaorał” w dyskusji, kampania byłaby praktycznie zakończono. Natomiast nie można mówić o zwycięstwie Komorowskiego, bo nie miał wyraźnej przewagi, a ponadto debata trwa dalej - w mediach i na portalach społecznościowych. Ludzie wyrabiają sobie opinie z opóźnieniem, potrwa to jeszcze parę dni, aż do następnej debaty.
Duda mógł zyskać w debacie, roznieść w niej Komorowskiego. Czemu tego nie zrobił? Na pewno nie dlatego, że jest słaby. Nie jest jeszcze co prawda jak Aleksander Kwaśniewski z najlepszych lat, bo brakuje mu doświadczenia. Podejrzewam, że jego nieprzygotowanie do debaty, o którym tu i tam się mówi, było tak naprawdę przygotowaniem na coś innego - że Komorowski będzie słaby, zmęczony, zdeprymowany beznadziejną kampanią.
Moim zdaniem sztab Komorowskiego postanowił postawić wszystko na jedną kartę: przekreślić całą dotychczasową kampanię, zacząć stracić PiS-em i nie dać odebrać sobie inicjatywy. Sztab Dudy prawdopodobnie tego nie przewidział albo sądził, że ryzyko takiej zmiany strategii jest małe, i ustawił swojego kandydata jak męża stanu. Gdyby nie wiedzieć, kim są obaj kandydaci, można by sądzić po debacie, że Komorowski jest z opozycji, a Duda z obozu władzy - bo ten drugi był miły, mało konfrontacyjny i mało bojowy. To by oznaczało, że celem Komorowskiego była konsolidacja swojego elektoratu i szeroko rozumianego sztabu, a celem Dudy - pozyskanie nowych, „grzeczniejszych” wyborców spoza żelaznego elektoratu PiS-u. Dlatego Duda nie poruszał w debacie tematów, w których miałby oponenta na widelcu, takich jak WSI czy fundacja Pro Civili, które strasznie deprymują Komorowskiego, co było widać we wcześniejszych wywiadach. Jednak takie pytanie byłoby albo niezrozumiałe, albo denerwujące dla innych elektoratów niż PiS-owski. Duda zadał za to parę niepotrzebnych pytań: o sprawę Jedwabnego i milicjanta, którego kiedyś chciał zabić Komorowski.
Bronisław Komorowski pokazał w debacie swoim wyborcom, że nadal żyje i nie jest z nim źle. Osiągnął to jednak dużym kosztem - punktując Dudę, wyciągając mu różne sprawy, szarżował. A w paru miejscach kłamał (na przykład w temacie etatu blokowanego przez Dudę na uniwersytecie), więc czas pracuje na jego niekorzyść, ponieważ te wypowiedzi są teraz weryfikowane. Jak wiadomo, internety pamiętają i nie odpuszczają. Gdyby zaraz po debacie była cisza wyborcza, zyskałby na tych szarżach. Jednak skoro do wyborów został prawie tydzień (a trzeba pamiętać, że w internecie cisza wyborcza prawie nie obowiązuje), będzie tracił to, co zapunktował w debacie.
Przeczytaj cały komentarz Marka Wróbla
Zbigniew Lazar, szef i właściciel agencji Modern Corp., specjalista ds. wizerunku politycznego
Bronisław Komorowski wykazał w tej debacie więcej energii niż wcześniej, ale nie zawsze była to dobra energia. Zaczął bardzo dobrze - od życzeń urodzinowych dla Andrzeja Dudy i miłego uśmiechu, ale potem bardzo szybko stał się zbyt agresywny, jak na kogoś, kto promuje zgodę. Przerywał Dudzie ponad 10 razy - pomimo wcześniejszych ustaleń obu sztabów i licznych upomnień ze strony prowadzących dziennikarzy. Mogło to sprawić wrażenie, że nie jest w stanie dotrzymać umów i reguł gry. Wskazywał palcem na Dudę, co jest uważane za nieuprzejme. Nawet krótki końcowy apel do wyborców odczytał z kartki, zamiast wygłosić go „od serca”, patrząc w kamerę, czyli widzom w oczy. Używając wydruków dokumentów, aby wytknąć Andrzejowi Dudzie jego niekonsekwencje - prawdziwe czy rzekome - także mógł u niektórych, zwłaszcza starszych wyborców, wywołać wrażenie posługiwania się „hakami” w stylu poprzedniej epoki.
Andrzej Duda na początku był w sposób widoczny stremowany i spięty - nie podziękował nawet za życzenia urodzinowe, czym na starcie nieco stracił. Nie dał się natomiast prowokować do pyskówek, do czego w sposób oczywisty, taktycznie, dążył Bronisław Komorowski, tak często przerywając mu wypowiedzi. Ze strony Andrzeja Dudy było za to za dużo uprzejmości („Szanowny panie prezydencie” w odpowiedzi na zaledwie „Panie pośle”) i łagodności w zadawaniu pytań, co mogło sprawiać wrażenie słabości i niezdecydowania, zwłaszcza wśród bardziej radykalnie nastawionych odbiorców. Natomiast jego końcowe wystąpienie było lepsze: mówienie z głowy, wzrok w kamerę, zwracanie się bezpośrednio do widzów, a także wyrażenia typu „zobowiązuję się do wykonania XYZ…”, czyli poddanie się pod rozliczenie z obietnic. Zaskakujące było to, że nie miał przygotowanych tzw. „haków” na swojego oponenta, ale to mogło być częścią strategii podkreślającej umiar i brak agresji.
Za granicą takie debaty pomagają przede wszystkim dotrzeć do niezdecydowanych wyborców i pomóc im podjąć ostateczną decyzję. Ta konkretna debata raczej jedynie utwierdziła zwolenników obu kandydatów w ich przekonaniach, ale chyba nie podbiła serc i umysłów - ani zwolenników innych kandydatów, jak Paweł Kukiz czy Janusz Korwin-Mikke, ani tych całkowicie niezdecydowanych.
Piotr Czarnowski, założyciel i prezes First Public Relations
Moim zdaniem ta debata nie wniosła nic nowego: żaden z kandydatów nie przedstawił nic praktycznego, konkretnego i realistycznego, obaj posługiwali się ogólnikami i dużo bardziej odnosili się do przeciwnika niż do siebie. To nie całkowicie ich wada, ponieważ pytania były kiepskie. Ale w tej sytuacji rozpatrywanie czwartorzędnych cech kandydatów (głos, gestykulacja itp.) byłoby tylko dyskusją zastępczą zamiast dorzecznej. Tak jak to, co widzieliśmy w telewizji, było dyskusją zastępczą przed wyborami.
Dołącz do dyskusji: PR-owcy o debacie: Komorowski zaskoczył energią i hakami, Duda ugrzeczniony