Robert Feluś: chcę ocieplić wizerunek „Faktu”
- „Fakt” był i będzie tabloidem, ale chcę ocieplić wizerunek gazety, zmienić jej postrzeganie jako tytułu, który wszystko neguje i jest zasypany dramatycznymi historiami - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Robert Feluś, redaktor naczelny „Faktu” (Ringier Axel Springer Polska).
Patryk Pallus: Minęło ponad pół roku odkąd został Pan redaktorem naczelnym „Faktu”. Dlaczego zdecydował się Pan na objęcie tego stanowiska?
Robert Feluś: Objęcie stanowiska naczelnego największej gazety w Polsce to propozycja, której odrzucenie byłoby nierozsądnie. Wróciłem do „Faktu” po przerwie, przed którą byłem zastępcą redaktora naczelnego. Nie jestem „przywieziony w teczce”. Znam tę gazetę i ludzi w niej pracujących, bo byłem w niej od samego początku - od 2003 roku, gdy robiliśmy tajny projekt i wieszaliśmy go na korkowej ścianie.
Jakie cele postawiło przed Panem kierownictwo wydawnictwa?
Najważniejsze było i nadal jest utrzymanie pozycji największej gazety w Polsce. „Fakt” jest liderem sprzedaży i czytelnictwa prawie od początku swojego istnienia i chcemy, żeby nadal tak było. Na tym kończą się cele stawiane przez wydawcę. Jako nowy naczelny nie będę modyfikować DNA gazety – „Fakt” był i będzie tabloidem, ale chcę ocieplić wizerunek gazety, zmienić jej postrzeganie jako tytułu, który wszystko neguje, jest zasypany dramatycznymi historiami i mało pozytywnymi treściami. Od 1 czerwca nie robimy innego dziennika - nadal są historie kryminalne, ale nie dominują.
Dlaczego „Fakt” zmienia wizerunek?
„Fakt” miał na rynku opinię gazety depresyjnej. Wokół nas nie ma jednak tak dramatycznej sytuacji, kryzys nie zabija masowo Polaków, nie umierają z głodu na ulicach. Po co więc kreować takie nastroje? Jednak nie zmieniam formuły i nie zamierzam robić dziennika dobrych wiadomości. Nie będziemy pisać na czołówce, że było 365 szczęśliwych lądowań na Okęciu. Tabloid ma swoją formułę i pozostaniemy jej wierni. Język gazety musi być emocjonalny i soczysty, ale przy miksie treści.
Zmiany mają zahamować spadek sprzedaży „Faktu”?
Oczywiście, że dokładamy starań, aby sprzedaż gazety była jak najlepsza. Żyjemy w czasach, gdy na rynku prasy mocno walczy się o wyniki. Podsumowanie sprzedaży w 2014 wygląda dobrze - zrealizowaliśmy nasze założenia. Szczególnie cieszy mnie wzrost sprzedaży wydań sobotnich z „Faktem Historia”, co oznacza, że taka forma dodatku redakcyjnego spodobała się czytelnikom.
„Super Express” w kilku miesiącach ub.r. notował drobne wzrosty, a „Fakt” nie.
Gratuluję, ale nie będę wnikał w kuchnię tych wzrostów. „Fakt” wciąż każdego dnia sprzedaje średnio dwa razy więcej egzemplarzy niż tytuł konkurencyjny.
Zmiany szczególnie widoczne są m.in. na stronach o znanych ludziach. Jest tam więcej pozytywnych informacji, pochodzących od samych gwiazd, a mniej zdjęć paparazzi.
Jeśli mam zrobione przez paparazzi zdjęcie smutnej gwiazdy z siatkami pełnymi zakupów i na tej podstawie napisać, że źle się dzieje w jej związku i nie udał jej się weekend, to nie chcę takiego materiału. Robi się je najprościej, bo gromady paparazzi stoją w galeriach i zawsze kogoś upolują. Wolę dać pozytywny materiał albo „hard newsa” pochodzącego z naszych źródeł.
Nie zdecydowaliście się na relację z pogrzebu Ani Przybylskiej ani na zamieszczenie fotek z cmentarza. Uszanowaliście wolę rodziny czy nawet bez niej zrezygnowalibyście z takiej relacji?
Nie wiązałbym tego tak mocno z wolą rodziny. Bardziej chodziło o osobę Ani, która była wyjątkowa. To okrutne robić relację z pogrzebu i nazwać to „na żywo z pogrzebu”, są pewne granice. Nie mogliśmy postąpić inaczej i jestem zbudowany postawą zespołu, który to zrozumiał. Jeden z prezesów dużego koncernu spotkał się ze mną dwa dni po pogrzebie i stwierdził, że tak elegancko pisaliśmy o tej sprawie. Zdziwiłem się, że czyta „Fakt”.
I teraz ten prezes chętniej wykupi reklamę w “Fakcie”.
Tego nie wiem, to sprawa prezesa i naszego biura reklamy.
Dzięki zmianie wizerunku „Fakt” ma lepsze relacje z gwiazdami, chętniej się dla Was wypowiadają?
Te relacje nigdy nie były złe, bo każda gwiazda wie, że bez kontaktu z największą gazetą w kraju trochę blaknie. Tymczasem faktycznie teraz niektóre gwiazdy otwierają się na współpracę z nami. Wkrótce w serwisie Kobieta.fakt.pl ukaże się nowy cykl z Dorotą Wellman.
„Fakt” w przeszłości był ciągle na jakichś wojnach, a to z Edytą Górniak, a to z Katarzyną Skrzynecką.
Bywały okresowe zakazy pisania, np. o Dodzie. Jednak żaden taki zakaz już nie obowiązuje, ja też nie wprowadziłem żadnego nowego. Kochamy gwiazdy i nie chcemy z nimi wojować, ale w formułę gazety bulwarowej jest wpisane, że zawsze może ona opublikować coś, co gwiazda chciałaby ukryć przed światem. Dotyczy to zresztą nie tylko gwiazd, ale również polityków.
Nie boi się Pan utraty czytelników, którzy woleli bardziej ostre materiały?
W „Fakcie” nie brakuje ostrych materiałów. Proszę zwrócić uwagę, ile ostatnio ostrych politycznych spraw gazeta wyciągnęła na światło dzienne. Afera madrycka, kilometrówka marszałka Sikorskiego, a najświeższa sprawa – pani Iwony Sulik, która po naszych artykułach na temat szkolenia przez nią posłów opozycji podała się do dymisji. Nie jesteśmy łagodni, zwłaszcza dla polityków.
Zmiany mają was odróżnić od „Super Expressu”?
Każda konkurencja przygląda się sobie. Życzę „Super Expressowi” jak najlepiej, pracuje tam wielu moich kolegów, sam spędziłem w tej redakcji osiem lat, ale nie zakładam, że „Fakt” musi się odróżniać od „Super Expressu”. Zmieniam „Fakt” względem tego, jaki był do końca maja poprzedniego roku.
Boli Pana to, że jesteście cały czas wrzucani do jednego worka z “Super Expressem”?
Według rankingu marek opracowanego przez „Rzeczpospolitą” w 2013, „Fakt” był drugą co do wartości marką prasową w Polsce, a jej wycena wciąż rośnie. „Fakt” jest tzw. marką „top of mind” w swojej kategorii. Ludzie słyszą „tabloid”, myślą „Fakt”. To świadczy o sile marki, ale też w konsekwencji czasem powoduje, że dostajemy oceny za działania innych. To oczywisty mechanizm i nie zamierzam wydawać oświadczeń w sytuacjach, gdy w „Super Expressie” pojawi się coś, czego bym u nas nie opublikował. Mam nadzieję, że czytelnicy, publicyści i medioznawcy sami zauważą różnicę.
„Super Express” opublikował kiedyś zdjęcie senatora Piesiewcza w sukience. Jak daleko może posunąć się tabloid? Gdzie jest granica?
Wchodzenie do sfery prywatnej przez polskie tabloidy jest ciągle dalekie od tego, co się dzieje na Zachodzie.
Gdyby dysponował Pan zdjęciami Piesiewicza, to by je Pan opublikował?
Nie wiem, „Fakt” nie dostał tych zdjęć, ale zasada w tej gazecie jest taka, że nie pokazujemy tego, co się dzieje za firankami.
Sławomir Jastrzębowski mówi, że chce pokazywać ludziom prawdziwe życie, a nie firanki.
Każdy redaktor naczelny odpowiada za kreowanie linii swojej gazety i nie dam się naciągnąć na „ping pong” ze Sławkiem Jastrzębowskim. Nigdy nie byliśmy tacy jak „Super Express” i pewnie nie będziemy, pomimo - jak Pan powiedział - „wrzucania do jednego worka”. Robię taką gazetę, jaką czuję, że powinienem. Moim celem nie jest odróżnienie się od konkurenta na siłę. Nie mam też wrażenia, że „Fakt” stał się bardziej łagodny.
Jaki wpływ na zmianę linii redakcyjnej „Faktu” ma to, że Ringier AG teraz ma więcej do powiedzenia w spółce? Czy „Fakt” ma być bardziej jak szwajcarski ‘Blick”, a nie jak niemiecki „Bild”?
Nie ma w ogóle takich założeń. Po co mielibyśmy iść w kierunku „Blicka”, a mniej być „Bildem”? Jesteśmy w Polsce, robimy gazetę dla Polaków. Mamy własny pomysł na gazetę, badamy oczekiwania i opinie naszych czytelników. Poza tym „Bild” nie jest gazetą krwiożerczą, brutalną. Jest pełen pozytywnych, kolorowych informacji oraz poradnictwa.
A może stajecie się łagodniejsi przez procesy sądowe. Wydawca nie chce już płacić odszkodowań?
O procesach „Faktu” i odszkodowaniach, które wypłaca krążą legendy. Jak w każdej legendzie jest tu trochę prawdy i trochę bajki. Nie toniemy w procesach. Kilka miesięcy temu na prośbę dziennikarza „Polityki” zostało przygotowane podsumowanie naszych spraw sądowych. Okazało się, że jest ich w sumie około 70, łącznie z tymi, które ciągną się od wielu lat. Dotychczas wygraliśmy 66 proc. spraw, wiele kończy się zawarciem ugody. To fakty, ale opinia publiczna bywa wprowadzana w błąd przez prawników, którzy ogłaszają w mediach, że ugoda sądowa czy kasacja wyroku to wygrany proces. Pewien adwokat informował w wywiadach, że wygrał z „Faktem” kilkanaście spraw, mając na koncie jeden zwycięski prawomocny wyrok. Nasze procesy są głośne medialnie ze względu na znane nazwiska powodów, czasem ze względu na szukających sławy pełnomocników. Spory sądowe to ryzyko wpisane w pracę każdej odważnej redakcji, a za taką uważam zespół „Faktu”. Strach przed procesami nie ma wpływu na pracę mojej redakcji.
Od czasu, gdy został Pan naczelnym, pojawiły się jakieś pozwy?
W tabloidzie nie da się całkowicie wyeliminować sytuacji, w których powstaje wrażenie naruszenia dóbr osobistych. Odkąd jestem redaktorem naczelnym, wpłynęło parę pozwów, których zasadność jest wyjaśniania. Poza tym są dwie sprawy Radosława Sikorskiego, w których zostaliśmy „pozwani” w mediach społecznościowych. Pierwsza dotyczy drona, który przeleciał nad posiadłością ministra, druga rozliczeń słynnych „kilometrówek”. Zapewniam, że nasi dziennikarze wyjątkowo zadbali o udokumentowanie tego artykułu i weryfikację wszelkich źródeł. Póki co, po tej publikacji sprawę kliometrówek marszałka wznowiła prokuratura.
W sprawie drona od razu zareagowaliście oświadczeniem. W sprawie kilometrówek od razu ukazał się Pana komentarz. Wcześniej takich rzeczy nie było.
To nowe podejście do informowania o tym, co robimy. Nie chcę, aby dyskredytowano gazetę czy pracę jej dziennikarzy, rozpowszechniając nieprawdę. Nie chcę też udawać, że się nic nie stało, gdy zaliczamy wpadkę. Trzeba od razu wystosować oświadczenie, gdy zdarza się błąd. Tak było, gdy w gazecie przypadkowo pojawiło się zdjęcie wnuczka prezydenta Komorowskiego. Sami odkryliśmy błąd i od razu zareagowaliśmy przeprosinami i oświadczeniem. W takich sprawach mamy swoje stanowisko i nie boimy się go prezentować publicznie.
Kiedyś w „Fakcie” było więcej dużych prowokacji dziennikarskich. Czy powrócą one na łamy?
Jeśli będzie pomysł na dobrą prowokację, obnażającą jakiś zły mechanizm władzy, to pojawi się ona na pierwszej stronie. Staram się, by w części politycznej było więcej „hard newsów”, które są ważne dla ludzi. Bardzo cię cieszę, że np. jako pierwsi podaliśmy, że dla minister Elżbiety Bieńkowskiej kroi się praca w Brukseli. Na naszym koncie są też tzw. afera madrycka, kilometrówka marszałka Sikorskiego, czy malwersacje męża Magdaleny Ogórek. To nie jest jeszcze ten moment, by każdy przyznawał, że informacja pochodzi z „Faktu”. Ale to się też zmieni. Przyzwoitość zaczyna brać górę i media zaczynają mówić, że źródłem informacji jest „Fakt”.
Może zmniejszył się Wasz budżet na prowokacje?
Nigdy nie było ekstra budżetu, specjalnej szuflady, z której wyciągaliśmy pieniądze na takie akcje. Prowokacja, w ramach której wysłaliśmy fałszywego ministra do Ostródy i cały urząd zwariował, nie kosztowała wielkich pieniędzy. Zachęcam dziennikarzy do zgłaszania pomysłów na prowokacje, które demaskują chore układy, nieprawidłowości w urzędach, nadużycia władzy. Z tego słynęliśmy i to się nie zmienia. Ostatnio prowokacja pomogła nam dotrzeć do stanu licznika samochodu marszałka Sikorskiego, co podgrzało publiczną debatę na temat poselskich kilometrówek i spowodowało wznowienie sprawy przez prokuraturę.
Inne media nie chcą powoływać się na „Fakt” może dlatego, że kiedyś słynęliście ze zmyślonych materiałów. Przypomnijmy choćby jezioro pełne wódki czy wieloryba w Wiśle.
Ta łatka się przykleiła się do nas, choć w „Fakcie” nie ma już takich tekstów od bardzo wielu lat. Po co bowiem wymyślać jezioro pełne wódki, skoro życie niesie takie historie, które wydają się niewiarygodne, a są prawdziwe. Kiedyś się wydawało, że gazeta bulwarowa, tabloid dopuszcza taki rodzaj zabawy z czytelnikiem, puszczenie do niego oka. Patrząc z perspektywy czasu, to był błąd, choć tradycja takich „newsów” jak Paskuda Lata z Radiem sięga głębokiego PRL-u. Nie chcę takiej gazety robić.
Stawiacie na newsy, a stron z opiniami jest mniej. W przeszłości codziennie była rozkładówka z komentarzami. Dla „Faktu” pisali m.in. bloger Azrael, Łukasz Warzecha. Dlaczego tego już nie ma?
Nie ma już sztywnego założenia, że codziennie będą dwie strony z opiniami, ale nie ja o tym zdecydowałem. To się zmieniło jeszcze przed objęciem przeze mnie funkcji naczelnego. Natomiast jeśli wydarzy coś, co wymaga publicystycznego komentarza, to cenieni dziennikarze będą wypowiadali się na naszych łamach. Chętnie współpracują z nami znani dziennikarze z różnych mediów. Zamach na „Charlie Hebdo” komentował dla „Faktu” Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”.
Jak „Fakt” rozumie obecnie interes społeczny? Jak zamierzacie mówić o działaniu władzy i nadużywaniu przez nią przywilejów?
W DNA gazety bulwarowej jest opowiadanie się po stronie zwykłych ludzi, którzy stanowią większość społeczeństwa, płacą podatki i oczekują, że zostaną one właściwie wykorzystane. Gazeta bulwarowa z reguły ostrzej krytykuje władze, ale też nie oszczędza opozycji. Tak będzie niezależnie od tego, kto będzie w przyszłości rządził. Naszą rolą jest patrzenie władzy i urzędnikom na ręce. Zawsze byliśmy i będziemy w tym bezkompromisowi. Cieszy mnie, gdy do publicznej kasy wracają pieniądze od uczestników „wycieczki madryckiej”. Przypominam, że opisaliśmy tę wyprawę jako pierwsi, po czym rozpoczęła się cała publiczna debata na ten temat.
Od czasu, gdy został Pan redaktorem naczelnym nastąpiły pewne zmiany personalne w redakcji, choć wielkiej rewolucji nie było. Zmienił się szef działu Wydarzenia. Rozstał się Pan też z Piotrem Grzybowskim, który był dyrektorem artystycznym „Faktu” od początku. Dlaczego?
Uznałem, że nadszedł czas na nowe spojrzenie na gazetę, potrzebny jest inny styl kierowania sekcją graficzną i zachęcenia zespołu do większej kreatywności. To były główne przesłanki. Pełniącym obowiązki dyrektora artystycznego został Łukasz Kiljański, jeden z młodych, prężnych grafików, nieformalny zastępca Piotra. Dobrze radzi sobie na tym stanowisku. Nie planujemy jednak zmiany szaty graficznej „Faktu”, poddajemy ją tylko zmianom kosmetycznym.
Poza wydaniem papierowym jest jeszcze serwis Fakt.pl, czy jest Pan zadowolony z jego funkcjonowania?
On też przechodzi zmiany. Kilka miesięcy temu do zespołu online dołączył Maciej Kabroński, świetny specjalista od serwisów internetowych, przez lata związany z Wirtualną Polską. Widzę w naszym serwisie nową jakość, statystyki gnają w górę. Według październikowego Megapanelu Fakt.pl miał 5 milionów użytkowników i 23 proc. zasięgu, co daje mu drugą pozycję w Grupie Onet - RASP i piątą wśród polskich portali horyzontalnych. Jesteśmy zaraz za wielką czwórką Onet, WP, Interia i Gazeta.
Zauważyłem, że kiedyś było tam dużo golizny, erotyki. W ostatnich miesiącach jest tego zdecydowanie mniej.
Cieszę się, że taka zmiana jest zauważalna, o to właśnie chodziło. Uważam, że nie ma sensu robić serwisu opartego na prostych treściach, szeroko dostępnych w sieci. Mamy przecież potężny newsroom z dziennikarzami.
Takie galerie cieszą się jednak dużą klikalnością.
Zostały zastąpione przez inne treści, a wyniki serwisu są dobre. Gdy dzieje się coś ważnego, bijemy rekordy. Ludzie wiedzą, że znajdą u nas newsy, bardzo dobrze jesteśmy pozycjonowani w Google. Wesołe galeryjki dawały nam puste statystyki, co nie zachęcało klientów do reklamowania się w serwisie. Kto by chciał umieścić swoją reklamę przy pijanych dziewczętach z rosyjskiej odmiany Facebooka.
Postawicie teraz mocno na rozwój oferty wideo?
Pracujemy nad nowymi formatami wideo, to jest przyszłość. W tym zakresie ściśle współpracujemy z Onetem, z którym jesteśmy w jednej grupie. W tej chwili wprowadziliśmy dwa wspólne formaty - „(Nie) tylko plotki” we współpracy z „Fakt Gwiazdy” i programy historyczne z „Fakt Historia”. Publikujemy coraz więcej wideo, w których dziennikarze komentują bieżące wydarzenia.
Ostatnio opublikowaliście serię ostrych artykułów o górniczych związkach zawodowych. W „Fakcie” od kilku lat działa zakładowa komórka związku „Solidarność”. Jak układają się relacje ze związkowcami?
Doskonale. Znam naszych związkowców, to porządni i pracowici ludzie. Wiceprzewodniczący zarządu związku został p.o. dyrektora artystycznego. Nie ma dla mnie znaczenia, czy ktoś jest w związku, czy nie.
Czy Pan tak jak redaktor naczelny konkurencyjnego tabloidu zamierza pojawiać się w mediach i komentować różne wydarzenia, zjawiska? Grzegorz Jankowski raczej stronił od mediów.
Czasem pojawiam się w mediach i pozwalam sobie na jakiś komentarz, do czego też zachęcam swoich dziennikarzy.
Kiedy Pana zdaniem znikną gazety papierowe?
Informacja o śmierci druku jest przedwczesna. Kiedyś kino miało zostać zabite przez DVD, a tymczasem w kinach wciąż jest dużo ludzi. Nie będę prorokował, czy za 5, 10 czy 15 lat przestaną się ukazywać gazety papierowe, bo myślę, że prasa drukowana długo będzie istniała obok innych kanałów dystrybucji informacji.
Poprzednia 1 2
Dołącz do dyskusji: Robert Feluś: chcę ocieplić wizerunek „Faktu”