Dlaczego serial „Reżim” z Kate Winslet nie będzie hitem? Recenzja nowości HBO Max
Nowy serial HBO z Kate Winslet w roli głównej zapowiadał się jak spełnienie marzeń fanów „Mare z Easttown” o kolejnej wybitnej produkcji z tą fenomenalną aktorką. Satyra polityczna wykpiwająca autorytarne rządy typowe dla krajów Europy Środkowej obiecywała produkcję ważną dla polskich widzów. Jednak mimo tak dużego potencjału, jaki tkwił w pomyśle na komentarz do naszej współczesnej sytuacji geopolitycznej, nic z tego nie wyszło. Dlaczego?
„Reżim” to sześcioodcinkowy miniserial opowiadający rok z życia fikcyjnego kraju położonego w Europie Środkowej, rządzonego przez kanclerz Elenę Vernham (w tej roli Kate Winslet). Śledzimy moment, w którym złe decyzje podejmowane przez bohaterkę, konsultującą się ze swoim ochroniarzem, prowadzą do upadku, tworzonego przez poprzednie siedem lat, „nowego porządku”.
Politolodzy określają go mianem miękkiego autorytaryzmu. Wydawało się, że to idealny moment na taki serial, zwłaszcza że reżim hybrydalny rozkwitał w ostatniej dekadzie wprost na naszych oczach. Niestety twórcy serialu udowodnili, że nie znają realiów ani polskiej, ani węgierskiej polityki. Od pierwszych minut trafiamy w środek absurdalnego uniwersum nijak mającego się do tego, jak wyglądają współczesne rządy populistów. Jak się okazuje, w satyrze politycznej też można stracić umiar.
Dyktatorka o twarzy Kate Winslet
Bohaterka jest oderwaną od rzeczywistości obsesjonatką, zajmującą się swoimi problemami zdrowotnymi, będącymi efektem hipochondrii pomieszanej z nieufnością wobec otoczenia i zaburzeniami psychosomatycznymi. Kanclerz Elena nie znosi oddechu innych osób w pobliżu swojej twarzy, wszyscy muszą faszerować się miętówkami, żeby nie urazić jej fetorem płynącym z ich plugawych ust, a ochroniarz Herbert Zubak (w tej roli Matthias Schoenaerts) sprawdza poziom wilgotności powietrza, przemieszczając się po pałacu krok przed swoją szefową. Ukazanie bohaterki w tak przerysowany sposób sprawia, że oddalamy się od problemów rzeczywistych reżimów i skupiamy na nieistotnych drobiazgach. W tej historii nie możemy odczytać żadnej interpretacji problemów Europy Środkowej znanych z „tu i teraz”.
Można odnieść wrażenie, że twórcy nie wykonali podstawowego researchu i nie mają pojęcia, jak wygląda życie Polaków, albo Węgrów, o Rosjanach nie wspominając (biografia Władimira Putina również inspirowała twórców). Dużo lepiej z kreśleniem wizji życia w Wielkiej Brytanii i konsekwencjami dla Europy w ciągu najbliższych piętnastu lat, poradził sobie serial Russella T. Daviesa zatytułowany „Rok za rokiem”, gdzie rolę populistycznej liderki zagrała Emma Thompson. Postać Vivienne Rook dobrze korespondowała z tym, jak obecnie zachowują się liderzy i liderki partii prawicowych, jakimi metodami zyskują przychylność wyborców i jaki zestaw sztuczek mają w zanadrzu.
„Reżim” vs. „Rok za rokiem”
„Rok za rokiem” nie stara się być serialem profetycznym, co zarzucali mu niektórzy widzowie i krytycy, ale trafnie wskazuje pewne mechanizmy władzy rozwijające się w naszej codzienności. Niedługo po premierze serialu wybuchała pandemia koronawirusa, co brzmiało jak okrutny komentarz do tego, co widzieliśmy w produkcji Russella T. Daviesa. Nie zabrakło tam również rozważań dotyczących sytuacji Ukrainy (na pięć lat przed napaścią Rosji na nią) oraz bezpieczeństwa transakcji bankowych i wartości papierowego pieniądza w obliczu globalnych kryzysów.
O ile w przypadku aspirujących liderów prawicy, wybór kobiety nie zaskakuje, przecież wiele z nich widzimy u steru władzy, co pokazał „Rok za rokiem”, o tyle zastanawiające jest, dlaczego twarzą współczesnych europejskich reżimów miałaby być kobieta? Wybór ten wydaje się kompletnie nietrafiony, w końcu z łatwością przywołamy rządy Putina, Johnsona, Kaczyńskiego; wskazanie kobiety o podobnej mocy sprawczej wydaje się niemożliwe. Dlaczego więc zdecydowano się na dyktatorkę?
Przepalony budżet
Serial nakręcony z ogromnym budżetem, wspaniałą obsadą i pomysłem, który na papierze brzmiał dobrze, raczej nie obroni się w zderzeniu z reakcjami widowni. Kate Winslet daje z siebie wszystko, grając postać kanclerz z całym wachlarzem jej dziwactw, nerwowych tików i natręctw, ale niewiele w scenariuszu jest miejsca na rozwinięcie tej postaci, nadanie jej cech ludzkich. Elena jest postacią z kreskówki dlatego tak trudno nam identyfikować się z sytuacją, w której znaleźli się mieszkańcy rządzonego przez nią kraju. Kraju opływającego w buraki cukrowe i kobalt. „Reżim” to nie jest druga „Mare z Easttown” więc jeśli ktoś spodziewał się kolejnej wybitnej produkcji z udziałem Kate Winslet, to wciąż musi na nią czekać.
Problemy HBO
Co ciekawe, to druga nieudana produkcja HBO tuż po pamiętnym „Idolu”. Niestety, od czasów zamiany HBO w Maxa na amerykańskim rynku (niebawem także w Polsce), duże serialowe premiery okazują się rozczarowaniem. Nawet czwarty sezon „Detektywa” podzielił widownię i samych twórców, o czym pisaliśmy więcej tutaj. Mimo zamówienia piątego sezonu i świetnej oglądalności spór producenta z obecną showrunnerką zdaje się nie kończyć. Czy doczekamy jeszcze hitów na miarę „Rodziny Soprano” i „Prawa ulicy”? A może jest tak, jak mówił ostatnio twórca „Rodziny Soprano”, David Chase, że w streamingu nie ma już miejsca na wielkie historie pisane latami, chodzi o to, żeby było szybko i niezbyt mądrze? Miejmy nadzieję, że tym razem się mylił.
Pierwszy odcinek serialu „Reżim” dostępny jest w ofercie HBO Max. Kolejne będą pojawiać się na platformie co poniedziałek. Całość liczy sześć odcinków.
Dołącz do dyskusji: Dlaczego serial „Reżim” z Kate Winslet nie będzie hitem? Recenzja nowości HBO Max
Prawactwo znacznie cięższa, jak widać po ostatnich 8 latach.