Film "Czarnobyl 1986" to rosyjska odpowiedź na serial HBO. Czy udana?
Twórcy dostępnego w serwisie Netflix filmu "Czarnobyl 1986" postanowili opowiedzieć o katastrofie reaktora w Czarnobylu przez pryzmat... melodramatycznej historii miłosnej.
Akcja filmu "Czarnobyl 1986" rozpoczyna się na początku kwietnia 1986 roku, kilka tygodni przed wybuchem w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej. Poznajemy Aleksieja Karpuszina (w tej roli Daniła Kozłowski, który jest także reżyserem rzeczonego filmu), strażaka, który pewnego dnia zawitał do zakładu fryzjerskiego, gdzie dojrzał swoją miłość sprzed lat, Olgę Sawostinę (w tej roli Oksana Akińszyna). Dawne uczucia odżywają, Aleksiej, który planuje odejście ze straży pożarnej i wyprowadzkę do Kijowa nagle zaczyna myśleć o powrocie do Olgi. Co więcej, okazuje się, że kobieta ma syna, którego Aleksiej jest ojcem...
Przez niemal pół godziny trwania filmu oglądamy więc historię miłosną i to taką rozegraną na wysokich nutach. Aleksiej stara się być w porządku i naprawić błędy przeszłości (pomógłby trochę, gdyby twórcy wyjaśnili nam czemu związek tej dwójki się rozpadł przed laty...), chce się bardziej zaangażować, a po chwili znika. Olga z kolei trzyma go na dystans i często płacze.
Autorzy "Czarnobyla 1986" przez pierwsze 30 minut raczą nas więc dość tanim melodramatem rodem z telenoweli. Gdy już dochodzi do wybuchu w Czarnobylu nagle cały ten wstęp schodzi na margines i reszta filmu to już niemal hollywoodzki pokaz strażaków próbujących likwidować szkody spowodowane katastrofą w elektrowni.
"Czarnobyl 1986", przynajmniej na poziomie zapowiedzi, miał być odpowiedzią Rosji na "zachodnie zakłamania" względem wybuchu w Czarnobylu, a jest nadzwyczaj...zachodni.
Wręcz amerykański w formie i sposobie przedstawiania treści. I jest to amerykańskość trochę przestarzała, rodem z hollywoodzkich filmów z lat 90.
Aleksiej w pewnym momencie wyrasta na narodowego bohatera ludowego. Jest niczym superheros, zdolny do niemal nadludzkich czynów. Po kontakcie z promieniowaniem, które dawno zabiłoby normalnego człowieka, on trafia na noc do szpitala, po czym następnego dnia jest ponownie gotów do działania. Jest szlachetny, zdolny do poświęceń, a przy tym trochę staroświecki z niego maczo, bo na koncie ma "panienki i wódeczkę", jak to przystało prawdziwemu Rosjaninowi. Gdy dowiaduje się, że ma syna, to stara się jakoś zbliżyć do życia rodzinnego, ale po chwili wylatuje z gniazda, bo prawdziwy (super)bohater nie może za długo siedzieć w jednym miejscu.
Jak na film, który trwa ponad 2 godziny "Czarnobyl 1986" opowiada zadziwiająco niewiele.
Jak wspominałem, pierwsze 30 minut to historia miłosna, której w ogóle mogłoby w tej produkcji nie być. Cała reszta to zaledwie wycinek działalności likwidatorów szkód w elektrowni. Całość opowiadana jest z perspektywy Aleksieja, tak więc jeśli szukacie w tym filmie czegoś więcej niż w serialu "Czarnobyl" od HBO, pogłębienia pewnych wątków, albo zwrócenia uwagi na inne aspekty, to nie znajdziecie tego w rosyjskiej produkcji.
To na dobrą sprawę katastroficzny film, który równie dobrze mógłby powstać w Hollywood w latach 90. z Sylvestrem Stallone'em czy Kurtem Russellem w roli głównej. Autorzy odgrażali się, że powiedzą prawdę o katastrofie z 1986 roku tymczasem nie powiedzieli o niej praktycznie nic poza tym, że się wydarzyła. Nie nastawiajcie się więc na jakiekolwiek rewelacje, teorie spiskowe bądź nieodkryte dotąd fakty. "Czarnobyl 1986" to populistyczna opowiastka o sile ludu pracującego, który w tym przypadku reprezentowany jest przez Aleksieja, i o walce ze skutkami katastrofy.
Całość zrealizowana jest w iście hollywoodzkim stylu (też raczej z lat 90.). Solidna praca operatorska, kostiumy czy montaż, wprawdzie nie powalają na kolana i już sam serial HBO przegania ten film pod każdym względem, ale są do zaakceptowania. Gorzej ze scenariuszem, który z Aleksieja robi pomnikową postać, a z Olgi zapłakaną niewiastę.
Fakt, że "Czarnobyl 1986" opowiada raptem tylko o urywku katastrofy, tak jakby to był jakiś lokalny dramat, niemal zwykły, choć poważny, pożar jest mocno rozczarowujący.
Tak samo jak ukazanie ówczesnej władzy, może nie wyłącznie w pozytywnym świetle, ale krytyka ZSRR jest w tym filmie łagodna i raczej funkcjonuje na zasadzie, że jej ciemne strony to normalny stan rzeczy jakiegokolwiek systemu. Poza tym Państwo funkcjonuje dobrze, jego urzędnicy mają serca po właściwej stronie i maszyna działa sprawnie. Ba, nawet tych najbardziej poparzonych promieniowaniem ZSRR wysyła do Szwajcarii, gdzie mają dostać lepszą opiekę medyczną. Tu wchodzimy już niemal w rejony fantastyki.
Choć serial "Czarnobyl" od HBO nie był wolny od przerysowań czy koloryzowania prawdziwych zdarzeń, to jednak udało mu się pokazać szerszy aspekt katastrofy w Czarnobylu, ukazując także horror tamtejszych wydarzeń i odtwarzając wiele realnych zdarzeń. Film "Czarnobyl 1986" wypada blado w porównaniu z nim.
Jeśli oglądaliście serial, to nie macie tu czego szukać. Jeśli serialu nie widzieliście i nie chcecie oglądać, to polecam szereg dokumentów o Czarnobylu, chociażby tych dostępnych na YouTubie. "Czarnobyl 1986" to filmowe kuriozum, które tylko obraża pamięć o ofiarach i wydarzeniach z końca kwietnia 1986 roku.
Dołącz do dyskusji: Film "Czarnobyl 1986" to rosyjska odpowiedź na serial HBO. Czy udana?